Ostatecznym wyrokiem uniewinniającym zakończyła się moja walka z debilnym systemem i tymi, którzy mimo pełnej świadomości, że przepisy są tu bezsensowne i tak z całą bezwzględnością je egzekwują. Nie wszyscy jednak mają tyle szczęścia, bo inni kierowcy nadal ponoszą drakońskie kary za to, że nie zapłacili….50 gr opłaty ewidencyjnej w wydziale komunikacji. Nawet do 30 tys. zł grzywny i do 2 lat zakazu prowadzenia pojazdów. Właśnie za te 50 gr.

 

Nieważne ile jedziesz. Ważne, ile zmierzy ci policja

Na przykładzie mojej historii od początku do końca widać całą patologię systemu, z którym codziennie muszą borykać się kierowcy w Polsce.

 

O co tak naprawdę chodzi? Pisałem o tym wielokrotnie, ale warto o tym przypomnieć. W ubiegłym roku miałem zatrzymane prawo jazdy. Ale ponieważ wylała się na mnie fala hejtu, że jestem debilem i piratem drogowym słowo wyjaśnienia. Policja zmierzyła mi 101 km/h w terenie zabudowanym. Co nie znaczy, że tyle jechałem, bo dokładność radaru wynosi + – 2km/h, więc równie dobrze mogłem jechać z prędkością, przy której prawa jazdy się nie traci. Policja jednak tolerancji radaru nie bierze pod uwagę….bo nie. Jeszcze raz sprawdziła się stara prawda, że nieważne ile jedziesz, ważne, ile zmierzy ci policja.

 

Nie jest też tak, że pędziłem w taką prędkością po jakiś wąskich uliczkach śródmieścia i mogłem np. potrącić przedszkolaka na przejściu dla pieszych. W mojej ocenie nie spowodowałem żadnego zagrożenia, gdyż działo to się na obwodnicy Lublina, a obwodnice, z definicji, powinny służyć do tego żeby w miarę szybko przemieszczać się z jednego końca miasta na drugi. Tam jednak było ograniczenie do 50 km/h. Co ciekawe jednak wkrótce po tym incydencie limit prędkości został podniesiony do 70 km/h mimo, że droga ta pozostała bez najmniejszych zmian. Po prostu pojawiły się nowe znaki drogowe i tyle.

 

Mimo to prawo jazdy straciłem, bo przepisy są tak skonstruowane, że od decyzji administracyjnej starosty o zatrzymaniu prawa jazdy nie można się skutecznie odwołać, gdyż prawo mówi, że organy administracyjne nie mogą weryfikować ustaleń policji (ani ITD), ani prowadzić własnego postępowania dowodowego. Mało tego, w postępowaniu karno-mandatowym można zostać uniewinnionym przez sąd, ale prawo jazdy o tak się traci, ponieważ nie ma ono nic wspólnego z trybem administracyjnym. Jest to jawne złamanie Konstytucji, która gwarantuje każdemu obywatelowi skuteczny środek odwoławczy. Z tym przepisem walczył i Rzecznik Praw Obywatelskich i I Prezes Sądu Najwyższego. Z tego co wiem – nadal bezskutecznie.

 

Policja nie zna przepisów drogowych

Tak czy owak straciłem na 3 miesiące prawo jazdy i karę tę uczciwie odbyłem. Po blisko roku od jej zakończenia podczas kontroli drogowej policja stwierdziła, ze w jej systemie moje prawo jazdy ma nadal status zatrzymanego i w związku z tym jeżdżę bez uprawnień. Na logikę, sądziłem, że to jakaś zwykła pomyłka. Ale szybko okazało się, że nie, a logika nie ma tu nic do rzeczy.

 

Otóż w ustawie o kierujących pojazdami jest kompletnie nieznany wśród kierowców przepis, który mówi, że zwrot prawa jazdy następuje po uiszczeniu opłaty ewidencyjnej w wysokości…50 gr. I to nie jest żart. Nie znałem tego przepisu, tak jak niemal wszyscy. To anachroniczne i nonsesowne dziś prawo pochodzi z czasów, kiedy kierowca musiał mieć prawo jazdy przy sobie, a po zatrzymaniu musiał je oddać w wydziale komunikacji, a następnie pofatygować się do urzędu, żeby je odzyskać. Obecnie wszystko to odbywa się jedynie za pomocą odpowiednich adnotacji w informatycznej ewidencji kierowców policji, a prawo jazdy kierowca ma cały czas przy sobie, również w okresie zatrzymania. Całkiem zwyczajnie ustawodawca zapomniał tego przepisu zmienić, dostosowując go do obecnych regulacji. W ten sposób została zastawiona na kierowców pułapka, a wpadnięcie w nią grozi aż od 6 miesięcy do 2 lat zakazu prowadzania pojazdów i od 1,5 tys. do 30 tys. zł grzywny. W sumie za brak opłaty w wysokości….50 gr.

Ustawodawca nie przewidział jednak takiej sytuacji, co dzieje się w sytuacji, kiedy 3 miesięczny okres zatrzymania minie, ale kierowca nie opłaci tych 50 gr. opłaty ewidencyjnej. Może wówczas legalnie prowadzić pojazd czy nie? Wbrew pozorom jest to bardzo skomplikowane zagadnienie prawne, które musiał rozstrzygnąć sąd, a przepisy te są więc swoistą pułapką na kierowców.

 

Wpadłem w nią i ja. Najpierw policja prowadziła swoje postępowanie, następnie zostałam w trybie nakazowym skazany ma 6 miesięcy zakazu prowadzenia pojazdów i 1,5 tys. zł grzywny. Oczywiście od tego wyroku złożyłem sprzeciw i Sąd Rejonowy uniewinnił mnie od zarzutu jazdy bez uprawnień. Ale policja bawiła się nadal i odwołała się do Sądu Okręgowego. Ten podczas kilkunastominutowej rozprawy wyrzucił apeację policji do kosza i utrzymał wyrok uniewinniający w mocy, w całości podzielając uzasadnienie sądu pierwszej instancji. Zabawa wymiaru sprawiedliwości trwała kilka długich miesięcy, chociaż mi akurat nie było specjalnie do śmiechu. Oczywiście wszystko to na nasz koszt, podatników.

 

Dlaczego piszę, że policja w ten sposób się bawiła, oczywiście za nasze pieniądze? Gdyż obecny na sali policjant jako oskarżyciel publiczny nie przejawiał najmniejszej nawet aktywności, nie przedstawił kompletnie nic, żadnych nowych argumentów czy choćby pół nowego wniosku dowodowego. Nie wiadomo więc po co ta apelacja w ogóle była. Tak po ludzku trudno się dziwić. Nie narobił się, siedział w cieple i bawił się telefonem, a kasa leciała. Dużo lepiej niż na patrolu, gdzie mógłby zmarznąć, a jeszcze, nie daj Boże, w cymbał dostać. Także w sądzie miał złotą robotę, o ile bierne siedzenie można nazwać pracą.

Chyba, że zostałem w ten sposób specjalnie uhonorowany za swoje liczne publikacje dotyczące ruchu drogowego i krytyczne wobec działań drogówki właśnie.

Znacznie upraszczając i nie wdając się w zawiłości prawnicze sąd uznał, że jedynym aktem prawnym, który reguluje kwestie uprawnień kierowcy jest tu decyzja administracyjna starosty, w której dokładnie wyznaczony jest, co do dnia, okres zatrzymania prawa jazdy. Natomiast kwestia 50 gr. opłaty ewidencyjnej i adnotacji w ewidencji policji jest jedynie pewną techniczną formalnością: „starosta nie wydaje w tym przypadku żadnej decyzji, a dokonuje tylko czynności o charakterze technicznym (…) Służy to przede wszystkim odpowiednim służbom kontrolującym kierującego pojazdami w zakresie posiadania przez niego uprawnień. Innymi słowy, fizyczne zatrzymanie prawa jazdy ma zapobiegać sytuacjom, w którym kierowca nie posiadając uprawnień do kierowania, legitymuje się jednak odpowiednim dokumentem, co wprowadza służby w błąd. Fizyczne zatrzymanie prawa jazdy ma zatem funkcję porządkującą, formalną” – czytamy w uzasadnieniu wyroku.

Kompletnie bezsensowny przepis

To nie jest jedynie moje zdanie. Procesem tym zainteresowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która przesłała do sądu swoją opinię w tej sprawie.

HFPC uważa, że taka sytuacja stanowi jaskrawy przykład nadmiernej ingerencji państwa w stosunki społeczne. W opinii Fundacji trudno bowiem racjonalnie uzasadnić istnienie omawianej regulacji, zamiast mechanizmu „zwrotu” prawa jazdy ex lege po upływie okresu, na który miało ono zostać zatrzymane. W ocenie HFPC przypadek ten nosi znamiona omyłki legislacyjnej.  Wydaje się także, że tego rodzaju zachowanie “sprawcy” nie zawiera w sobie jakiegokolwiek ładunku społecznej szkodliwości.  Tym bardziej razi wysokość kary, jaką jest ono zagrożone – zupełnie nieproporcjonalne do wagi przewinienia. Przepis ten powinien zostać zmieniony – mówi dr Piotr Kładoczny z Fundacji.

Na postawę policji ten wyrok nie wpłynie. Wyrok ten jednak wpłynie na stosowanie prawa w przedmiocie przedmiotu postępowania. Policja nie jest rozliczana z rzetelności. Liczą się tylko i wyłącznie statystyki. Im więcej grzywien, im więcej zatrzymanych praw jazdy, im więcej zatrzymanych dowodów rejestracyjnych, im więcej wniosków o ukaranie – tym policja lepsza – ocenia prawnik, prof. Artur Mezglewski ze Stowarzyszenia Prawo na Drodze.

 

– Sąd I i II instancji ustalił, że biała kartka jest biała – niestety to w naszym systemie oznacza sukces normalności. Policja działa tak jak idzie rozkaz z góry – prawo, logika, sprawiedliwość społeczna ma znikome znaczenie – komentuje Emil Rau, znany dziennikarz, który w telewizji walczy o prawa kierowców.

 

Kierowcy nadal są karani

Problem w tym, że mimo, że przepisy te powszechnie uznane są za absurdalne, to kierowcy nadal są za to karani, a policja nadal uważa, że postępuje słusznie.

 

Biuro Ruchu Drogowego nie jest upoważnione do komentowania wyroków sądowych. Pouczenie o aktualnym stanie prawnym i obowiązkach kierującego znajduje się na druku pokwitowania na zatrzymany dokument. Opłata ewidencyjna wymagana w urzędzie, nie jest stroną działalności Policji. Działania policjantów wykonywane są na podstawie obowiązującego prawa – taką odpowiedz dostałem w tej sprawie z Komendy Głównej Policji. Co ciekawe jednak żaden z przedstawicieli KGP nie był na tyle odważny, żeby pod tym mejlem podpisać się swoim nazwiskiem. Policja nie odniosła się też do tego, że z wyroku sądu ewidentnie wynika, że obowiązujące w Polsce prawo jest zgoła odmienne niż uważa policja.

 

Po moich licznych publikacjach w tej sprawie zaczęli zgłaszać się do mnie z prośbą o pomoc kolejni kierowcy z całej Polski. Różnymi kanałami, nawet… przez Facebooka. Wszyscy oni są przekonani, że to jakaś koszmarna pomyłka.

 

Nie rozumiem kary gdyż nie popełniłem żadnego wykroczenia ani przestępstwa. Nie miałem wiedzy ani nie zostałem poinformowany przez policję że kara zakazu prowadzenia pojazdów na 3 miesiące trwa de facto tak długo, aż nie wniosę opłaty administracyjnej i wniosku o aktywowanie prawa jazdy w systemie – żali się pan Artur z Warszawy.

 

W podobnej sytuacji jest też pan Michał z Koniecpola.

– Na 28 grudnia mam wyznaczoną rozprawę w tej sprawie – mówi pan Michał.

 

Pan Marcin z miejscowości Trawniki w woj. lubelskim jest zawodowym kierowcą i praca za kierownicą to jego źródło utrzymania.

 

– Zaraz po zatrzymaniu prawa jazdy zadzwoniłem do Wydziału Komunikacji, pod który podlegam, żeby zapytać co dalej i czy mam przywieźć prawo jazdy do starostwa. Otrzymałem odpowiedź, że nie trzeba, bo prawo jazdy jest zablokowane elektronicznie i że już nic

nie muszę robić – mówi pan Marcin. I dodaje:

 

– W decyzji ze starostwa znalazłem art. 102, w którym była wzmianka o opłacie ewidencyjnej, ale nie posługuję się językiem urzędowym na co dzień i źle go zinterpretowałem. Wtedy myślałem, że mnie to nie dotyczy, bo fizycznie nie oddałem dokumentu. Poza tym podczas rozmowy telefonicznej urzędnik w wydziale komunikacji prowadził mnie w błąd, mówiąc, że nie muszę przyjeżdżać – żali się i trudno się dziwić, gdyż za kierownicą zarabia na chleb.

 

Poprosił on o pomoc Helsińską Fundację Praw Człowieka, do której takich spraw trafia coraz więcej.

 

– Już w tej chwili do HFPC zwracają się o pomoc kolejne osoby, które sąd potraktował w sposób mniej wyrozumiały niż kierowcę z Lublina – mówi dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

 

Okazuje się, że nie ma za bardzo chętnych do obrony kierowców w takich sprawach. W dwóch przypadkach sprawy trafiły do adwokata, który skutecznie wybronił mnie.

 

Policja nie odpowiedziała na pytania dotyczące statystyk takich spraw.

 

Przepis do zmiany

Sprawa ta jest na tyle bulwersująca, że w tej sprawie poruszyłem niebo i ziemię. Po mojej interwencji zainteresowali się tym również politycy. Posłowie opozycji złożyli w tej sprawie interpelacje do Ministerstwa Infrastruktury, skąd uzyskali informację, że trwają prace nad zmianą przepisu o 50 grosowej opłacie ewidencyjnej (Opłata przestanie straszyć kierowców? Ministerstwo zapowiada zamianę przepisu, GW, 5 sierpnia br.).

– Projekt ustawy o zmianie ustawy – Prawo o ruchu drogowym oraz niektórych innych ustaw zakładający m.in. zniesienie opłat ewidencyjnych za wydanie prawa jazdy, opracował minister właściwy ds. cyfryzacji (obecnie w strukturze KPRM) – informuje Szymon Huptyś, rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury.

Nie udało nam się jednak dotrzeć do tego projektu, a ministerstwo infrastruktury nie odpowiedziało na nasza prośbę o jego udostępnienie. Ciekawe jest jednak to, że jest on firmowany przez ministra cyfryzacji, a resort ten od dawna już nie istnieje. Rzecznik prasowy ministerstwa infrastruktury nie opowiedział też na pytanie, dlaczego sprawami kierowców zajmuje się nieistniejący resort cyfryzacji, choć na interpelacje posłów w tej sprawie odpowiadało właśnie resort infrastruktury.

Najgorsze w tej całej sprawie, oprócz oczywistej krzywdy kierowców, jest to, że wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ten przepis jest kompletnie idiotyczny. Odbyłem w tej sprawie wiele rozmów, również mniej oficjalnych z policjantami czy urzędnikami wydziału komunikacji i ani jedna z tych osób nie broniła tego przepisu. Bo też nie da się go obronić. Ale też nie ma nikogo mądrego ani odważnego, żeby powiedzieć to publicznie oraz doprowadzić do zmiany tego debilnego przepisu.