Prawda i media do siebie w ogóle nie pasują. To dwa różne światy

 

Słowo „postprawda” jest ostatnio odmieniane przez wszystkie przypadki. Podobno liczba fałszywych wiadomości w intrenecie przekroczyła liczbę wiadomości prawdziwych. Samo wyrażenie „post-truth” zostało słowem roku według słownika oxfordzkiego. Pytanie jednak co z tego dla nas wynika i czy tak naprawdę wynika cokolwiek, bo trzeba być bardzo naiwnym albo po prostu głupim, żeby prawdy szukać na np. na Facebooku, którego twórca podobno zamierza aktywnie walczyć z wszystkimi „fakami”. Jaki to ma sens? Przecież w każdej bibliotece książek, w których opisane są całkowicie wymyślone historie jest więcej, niż tych zawierających opis faktów, a przecież nikt nie zamierza powieści z bibliotek wyrzucać. Jak ulał pasują tu słowa które, jak słyszałem, należą do Johnnego Casha: „Prawda nie może przekreślać piękna opowieści”

 

Prawda? A co to takiego?

Na potrzeby tego tekstu, nie wchodząc w niepotrzebną tu dyskusję filozoficzną, przyjmiemy klasyczną definicję: prawda to tyle co zgodność sądu ze stanem rzeczy. Analogicznie – fałsz, czyli nieprawda, to niezgodność sądu, z tym, jak jest. Najprostszy przykład: jak w niedzielę powiemy „Jest niedziela” to jest to prawda, a jak powiemy że jest wtorek, to jest to fałsz.

 

Prawda zatem odnosi się wyłącznie do faktów. Jeżeli powiemy „On ma 190 cm wzrostu” to taki sąd jest albo prawdziwy albo fałszywy, co łatwo sprawdzić mierząc delikwenta. Ale jeśli użyjemy stwierdzenia: „On jest wysoki” to jest to ocena, której nie sposób przypisać prawdy lub fałszu. Człowiek o takim wzroście będzie raczej wysoki, ale już takiego siatkarza czy koszykarza ocenimy jako niskiego. Stąd prawdę lub fałsz można odnosić tylko do faktów, zaś nie można ich przypisywać ocenom, komentarzom, opiniom etc.

 

Media wypełniają życie

Jeśli dojdzie np. do wypadku drogowego we wsi, to wszyscy biegną, żeby zobaczyć, co się stało, a następnie przez dłuższy czas jest to główny temat rozmów w całej okolicy. Do czasu aż nie wydarzy się coś ciekawszego. Dokładnie tak funkcjonuję media – jeśli coś się wydarzy, chcemy się o tym dowiedzieć a następnie w pewne sposób to skonsumować – zaprząta to nasze myśli, dzielmy się tą wiedzą z innymi, rozmawiamy o tym etc. Ponieważ rzadko jesteśmy na miejscu, gdy coś takiego się dzieje, media wzięły na siebie rolę informowania nas o tym, co się wydarzyło, widząc w tym sposób na zarabianie pieniędzy. Jak najbardziej słusznie zresztą. W ten sposób odpowiadają one na nasze dwie potrzeby: zaspokajają ciekawość i dostarczają rozrywki w takim sensie, że pozawalają nam w jakiś sposób zagospodarować wolny czas, dostarczyć tematów do rozmów itd.

 

Fotografia rzeczywistości

Problem w tym, że prawda dość słabo nadaje się do tej roli, jaką przypisujemy mediom. Z bardzo prostego powodu: ze swej natury jest ona dość…nudna. Trzymając się naszego przykładu: faktów dotyczących wypadku drogowego jest za mało, żeby zapełnić długie, wieczorne rozmowy. Mamy miejsce, samochód, poszkodowanych, obrażenia ale odnotowujemy je i już. Co jest dużo ciekawsze? To, co z prawdą czy faktami ma już mało wspólnego: oceny, plotki, przypuszczenia, spekulacje…

 

Tak samo jest w mediach. Same fakty to za mało, by zapełnić szpalty gazet czy czas antenowy, dlatego prosi się o wypowiedzi „ekspertów” czy komentatorów, których zadanie polega na tym, żeby zbudować całą otoczkę danego wydarzenia. O faktach już nie rozmawiamy, bo są one znane, ale formułujemy pewne wnioski i oceny, które mogą być trafne bądź nie, ale trudno oceniać je w kategoriach prawdy, bo są subiektywne a przez to niesprawdzalne.

Poza tym dziennikarstwo jako fotografia rzeczywistości jest nieciekawe i poznawczo jałowe. Rzeczywistość jest nam bezpośrednio dana w doświadczeniu, więc nie potrzebujemy mediów, żeby wiedzieć, jak jest. Czy żeby wiedzieć jaka jest pogoda potrzebuje telewizyjnej prognozy lub nawet kanału meteo? Oczywiście nie, wystarczy, że spojrzę za okno. Czy potrzebuję mediów, żeby wiedzieć, że są korki w mieście? Nie, wiem to aż za dobrze bez nich…Co oczywiście nie znaczy, że nie mogą być one tematem przekazu medialnego. Oczywiście, że mogą, ale muszą one być w tym celu specjalnie przetworzone, opakowane.

 

Powie ktoś, że to dotyczy tylko najprostszych spraw, natomiast nie do wszystkich wiadomości mamy bezpośredni dostęp. To oczywiście prawda, ale uważam, że jeśli coś jest poza zasięgiem naszego bezpośredniego poznania, to w gruncie rzeczy jest nam niepotrzebne. Stanowi czystą rozrywkę, bo doskonale jesteśmy w stanie bez tej wiedzy funkcjonować na co dzień. Myślę, że gdybyśmy np. odcięli się zupełnie od mediów na 2 tygodnie, nasze życie specjalnie nie uległoby zmianie, prócz tego, że mielibyśmy więcej czasu na rzeczy dużo bardziej istotne niż gapienie się w ekran monitora bądź komputera.

 

W moim rozumieniu to, że z mediów aktywnie korzystamy, wynika jedyna z naszej potrzeby rozrywki i jest to jedyna rola, do której media zostały wymyślone i z której świetnie się wywiązują. Włączam kanał meteo czy prognozę pogody, bo zobaczę tam pogodynkę, która o tym opowie. Opowie fajnie, o tym co i tak już wiem, patrząc za okno. Co więcej, powie mi jaka będzie pogoda za dzień, dwa czy tydzień, co i tak pewnie się nie sprawdzi, ale będę miał o czym myśleć, cieszyć się, może denerwować i może stać się tematem wielu ciekawych myśli i rozmów. Mówiąc krótko prawda doskonale mi znana zostaje w odpowiedni, atrakcyjny sposób opakowana i podana; słowem – trzeba z tego zrobić show.

 

Weźmy relację z meczu piłkarskiego. Żeby była prawdziwa w sensie ścisłym trzeba by opisywać sekunda po sekundzie co się działo. Oczywiście jest to bez sensu i nikt tak nie robi. Zamiast tego stosuje się opisy typu „Przez pierwszy kwadrans z boiska wiało nudą”. To subiektywna ocena a nie fakt, a więc poza kategoriami prawdy lub fałszu (równie dobrze ktoś może ocenić to dokładnie odwrotnie i obie oceny będą tak samo uprawnione), ale mimo to doskonale spełnia swoją rolę i pewnie kibice wolą przeczytać coś takiego niż suchą relację sekunda po sekundzie W dodatku taki opis zawiera pewien ładunek emocjonalny tak bardzo pożądany w mediach….

 

Chociaż nie uważam się za znawcę ich twórczości, zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest to trochę taki spór między Wańkowiczem a Kapuścińskim. Ten pierwszy słynie z dokładnego, werystycznego opisu rzeczywistości aż do każdego guzika w mundurze walczącego żołnierza, drugiemu stawia się zarzuty bardziej swobodnego stosunku do faktów, w celu lepszego oddania wiedzy o danym miejscu czy czasie. Dokładnie w tym miejscu sporu jesteśmy: czy musimy dokładnie opisywać wszystko w stosunku 1:1, czy lepiej jest przetworzyć rzeczywistość w taki sposób, żeby pełniej, ciekawiej przekazać to, co mamy do powiedzenia. Rzeczywistość medialna, która nas otacza raczej wskazuje na preferowanie tego drugiego rozwiązania.

 

Ale są też oczywiście tacy, którzy mówią, że nie ma nic ciekawszego niż prawda. Ale to akurat jest nieprawda, czego jasno dowodzi fenomen „Gwiezdnych Wojen” i wszelkich wymyślonych od początku do końca filmów fabularnych. Czysta fikcja zawsze się świetnie sprzedawała.

 

Ale są też filmy dokumentalne, powie ktoś, i te oparte są na faktach. No tak, ale są one tu tylko punktem wyjścia – z powodów dramaturgicznych pewne wątki czy postaci się dodaje, inne pomija, pewne rzeczy się akcentuje i upraszcza a pewne pomija zupełnie. Wyrażenie „z powodów dramaturgicznych” oznacza, że fakty przetwarza się tak, żeby było to atrakcyjne dla odbiorcy. Nawet najbardziej ciekawa czy dramatyczna historia słabo opowiedziana spotka się tylko ze znudzonym ziewaniem, obojętnością i pewnie nikt nie wysłucha jej do końca. W mojej ocenie więc hasło o atrakcyjności prawdy to bardziej takie chwyt retoryczny niż fakt.

 

Żeby bowiem prawda nadawała się do mediów musi być ciekawa i atrakcyjna. A że tak zwykle się nie dzieje, trzeba zrobić tak, żeby ją taką uczynić. Problem w tym, że w trakcie tych zabiegów mamy zwykle do czynienia z procesem stopniowej utraty prawdy.

 

Piękna” sztuka manipulacji

Jednym z zabiegów, któremu poddaje się prawdę, jest manipulacja. Nie jest to mówienie nieprawdy, ale jest to kłamstwo w sensie ścisłym. Jest ona takim posługiwaniem się prawdą (lub fałszem), żeby osiągnąć zamierzony cel, jakim jest wprowadzanie kogoś w błąd. Jeśli bowiem prawda nie bardzo odpowiada temu, co chcemy uzyskać, „ugniatamy”, opakowujemy czy modelujemy ją w taki sposób, żeby odbiorca odniósł takie wrażenie, które jest przez nas pożądane. Moim ulubionym przykładem jest powszechnie używane stwierdzenie „zysk ujemny”. Oczywiście chodzi o stratę, ale ponieważ jest to jednoznacznie negatywne określenie, dlatego używa się wyrażenia „ujemny zysk”, które (znacząc to samo) przy odrobinie szczęścia może być nawet odebrane pozytywnie (zwłaszcza jeśli zaakcentujemy „zysk” a będziemy starali się wyciszyć słowo „ujemny”). O to chodzi – stosuje się rozmaite zabiegi (środki wyrazu, słowa, obrazy, dźwięki, konteksty), za pomocą „modeluje” się prawdę w taki sposób, jaki chcemy osiągnąć.

 

Takim fundamentalnym przykładem dla mnie są wszelkie reklamy, gdzie posługując się wyłącznie prawdą, wmawiamy ludziom, że coś np. leczy, choć faktycznie w danym produkcie nie ma żadnych substancji czynnych, które miałyby jakiekolwiek właściwości lecznicze. Warstwa informacyjna w reklamie musi być prawdziwa, więc choć podaje się pewne fakty w specjalny sposób, pomija się inne, często po prostu stosuje się gwiazdki czy drobny druk. Reklamę dość trudno złapać jest na fałszu i są na tyle wyjątkowe zdarzenia, że na ogół odbijają się głośnym echem w mediach. Ale z drugiej strony prawda ta jest tak spreparowana, żeby odbiorca doszedł do wniosku, że np. określony proszek jest najlepszy na świecie albo inaczej – że ten akurat najlepiej jest kupić.

 

Mamy tu do czynienia z dość paradoksalną sytuacją, że prawda literalna służy do tego, żeby okłamać odbiorcę. Od czasów ks. Józefa Tischnera podział prawdy jest klarowny i powszechnie znany, ja jednak bardzo chętnie się w tym kontekście posługuję wymyślonym przeze mnie pojęciem „prawdy sądowej”, która jest faktycznie czymś w rodzaju prawdy literalnej. Co przez to rozumiem? Chodzi o takie powiedzenie tego, co chcę się wyrazić, a co niekoniecznie jest prawdą, aby w razie kłopotów dałaby się później prawdziwość użytych zwrotów obronić na sali sądowej, mimo, że w sumie komunikat, który dociera do odbiorcy z prawdą ma niewiele wspólnego. Stąd niejednokrotnie przed publikacją określonego materiału konsultuje się to z prawnikami, którzy pomagają znaleźć takie określenia czy zwroty, których będzie można użyć a jednocześnie nie będzie z tego powodu kłopotów. Oczywiście doświadczeni redaktorzy nie potrzebują prawników, bo sami wiedzą jakiś środków użyć. Można na przykład, pisząc o zadłużeniu różnych krajów używać różnych walut, w nadziei, że czytelnik nie będzie potrafił sobie tego przeliczyć i będzie przekonany, że jedne kraje zadłużone są mniej inne bardziej, choć faktycznie będzie odwrotnie. I oczywiście jest to do obrony w każdym sądzie bo literalne rzecz biorąc podajemy, w sensie ścisłym, absolutnie prawdziwe informacje, mimo, że wprowadzamy odbiorcę w błąd czy chociaż próbujemy to zrobić.

 

Ważna jest nie prawda a emocje

Jednym z najbardziej pożądanych w mediach rzeczy są emocje i to w dwójnasób: po pierwsze emocje płynące z ekranu czy tekstu a po drugie te, które wzbudza się u odbiorcy. Wiadomo, że nic tak dobrze się nie sprzedaje jak krzyczący, płaczący czy po prostu ludzie, którzy mówią coś w na tyle emocjonalny sposób, że są w stanie poruszyć emocjonalnie odbiorcę. Zobaczcie czy przeczytajcie dowolny reportaż i sprawdźcie ile w nim będzie faktów a ile emocji. Sądzę, że w dowolnej publikacji tych drugich będzie zdecydowanie więcej, zaryzykuję nawet stwierdzanie, że obecnie nie spotyka się już przekazów, w których emocje byłyby nieobecne. Nawet jeśli emocji nie wyraża się wprost, to dość często się do nich odwołujemy, mówiąc, że osoba, której dana sprawa dotyczy ma takie odczucia, odbiera to w taki sposób a nie inny: jest jej przykro, czuje się poniżona, obrażona, etc. etc.

 

Rzecz w tym, że emocji nie można rozpatrywać w kategoriach prawdy lub fałszu. Emocje, odczucia (z definicji) są subiektywne, nie można ich w żadnej sposób obiektywnie sprawdzić. W emocjach nie ma żadnego poznania, żadnej wiedzy a jedynie czyjaś ekspresja stanu psychicznego w danym momencie. Emocje mogą oczywiście być autentyczne (i te są najbardziej pożądane w mediach) w takim sensie, że nie są udawane, że osoba, która je wyraża rzeczywiście je przeżywa. Natomiast – jeszcze raz, nie można im przypisywać waloru prawdy czy fałszu.

 

Niestety, jak już powiedzieliśmy, emocje zajmują w mediach coraz więcej miejsca. Z punktu widzenia prawdy nic z tego nie wynika; nie mamy żadnego wglądu w cudzą psychikę i poza odnotowaniem, że dana osoba mówi, że coś takiego czuje nie ma to nic wspólnego z prawdą lub fałszem. Oczywiście służy to temu, żeby zainteresować odbiorcę; przekaz skonstruowany z samych „suchych” faktów były nie do oglądania czy słuchania.

 

Prawda jest bezbronna

Z tego, co powiedzieliśmy powyżej, wynika, że z prawdą można bardzo łatwo dowolne rzeczy, w zasadzie można z nią zrobić wszystko. Żeby tak się nie stało potrzebne są dwie rzeczy: uczciwość i rzetelność, bo bez nich prawda sobie nie poradzi, staje się bezwartościowa a nawet może służyć jako legitymizacja kłamstwa.

 

Podam przykład: dawno temu, ale już za czasów dobrej zmiany, słuchałem w radiu rozmowy z politykiem na temat tego, czy dla osób po osiągnięciu 75 lat wszystkie leki mają być bezpłatne czy tylko wybrane. Prowadzący dowodził, że chodziło o wszystkie leki, zaś polityk, broniąc się przed zarzutem kłamstwa mówił, że przecież wcale nikt nie użył nigdy słowa „wszystkie”, była mowa tylko o lekach, bez dookreślenia o jakie chodzi. W zasadzie miał rację, tyle tylko, że w ten sposób da się usprawiedliwić wszystko i postępując w ten sposób prawdą będzie wszystko i nic. Bo z drugiej strony pomyślmy, czy np. ktoś kiedyś powiedział, że po osiągnięciu tego wieku leki te dostaną np. mieszkańcy Kalisza? Oczywiście nie, albo przynajmniej ja tego nie słyszałem. W związku z tym spokojnie można by takich leków mieszkańcom Kalisza nie dać i bronić się w identyczny sposób jak ów polityk: „No przecież nikt nie mówił, że mieszkańcy Kalisza też. Pokażcie mi dowody, że ktoś tak kiedyś powiedział”. Nikt też np. nie powiedział, że leki dostanie mieszkający przy ul. Wojska Polskiego w Kaliszu 75-letni Jak Kowalski. Konsekwentnie – z takim podejściem do prawdy należałoby w ustawie wymienić z nazwiska wszystkich, którym takie leki przysługują przyporządkowując im wszystkie leki, do których mają prawo. Oczywisty absurd, ale dzieje się tak dlatego, że komunikując się z kimś zakładamy jego uczciwość i rzetelność, a hasło bezpłatnych leków dla osób po 75-tce w oczywisty sposób mówi (bez dodatkowych zastrzeżeń) o wszystkich lekach dla wszystkich osób 75+. Postępując z prawdą w sposób pozbawiony uczciwości, możemy w zasadzie zawsze uzasadnić cokolwiek, bo nie jesteśmy w stanie wszystkiego dookreślić w sposób absolutnie jednoznaczny. Właściwie tylko taka uczciwość zapewnia nam możliwość sensownej i skutecznej komunikacji.

 

The medium is the message

Mając powyższą wiedzę, zobaczmy jak wygląda realizacja prawdy w mediach w klasycznym schemacie, jakim często posługujemy się, żeby opisać działanie mediów: nadawca – przekaz – odbiorca.

 

Nie sądzę, żeby nadawca (dziennikarz) znał prawdę o rzeczach, które są przedmiotem jego publikacji (oczywiście ma obowiązek do niej dążyć i zakładam, że dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków). Wynika to z tego, że jego wiedza jest zwykle zapośredniczona w relacjach świadków, ich pamięci, spostrzeżeniach, czasem dokumentach, a każde pośrednictwo zawsze powoduje pewną utratę prawdy i jest obarczone sporym marginesem błędu (efekt „głuchego telefonu”). Zobaczmy jak wygląda to w praktyce na przykładzie codziennego i wręcz banalnego zadania dziennikarskiego jakim jest news z wypadku drogowego: reporter przyjeżdża na miejsce zdarzenia (o ile przyjeżdża, a nie zbiera inf. przez telefon), nagrywa „setkę” z policjantem czy strażakiem, szuka jakiś świadków i w zasadzie, poza podstawowymi informacjami, jest skazany na ich relacje. Czy jest to prawda o tym zdarzeniu? W pewnej mierze na pewno tak, ale nie sądzę, żeby 100 proc. prawda dla kogokolwiek była znana zaraz w kilka chwil po wypadku. Czasami wychodzi ona na jaw dopiero podczas długich batalii sądowych, kiedy biegli próbują zrekonstruować bieg wydarzeń, najczęściej zresztą asekurując się, że jest to jedynie jego „prawdopodobny” przebieg.

 

Dalej – taki news podlega dalszej obróbce redakcyjnej. Bardzo często np. coś jest skracane, bo mamy np. 5 sekund za dużo, w związku z czym coś musi wylecieć. Oczywiście rezygnujemy z tego, co najmniej istotne, ale w ten sposób tracimy jakiś element prawy o tym wydarzeniu. Bardzo proste pytanie: jeśli redaktor mówi do reportera „Skróć ten tekst o połowę”, co jest bardzo częstą sytuacją w mediach z powodów czysto technicznych, bo ma mało miejsca, a nie żeby coś zmanipulować, to po tym koniecznym skrócie będziemy mieli połowę prawdy? Oczywiście to skrót myślowy, ale zakładam, że tekst na początku zawierał prawdę, a coś musiało wylecieć. Jak to wpłynęło więc na „zawartość” prawdy w tej publikacji?

 

Oczywiście w sprawach dużo bardziej skomplikowanych niż prosty wypadek drogowy margines nieprawdy jest znacznie większy: sprawa jest bardziej skomplikowana, zapewne bardziej odległa w czasie, wymaga relacji wielu osób etc. Z tych powodów uważam, że absolutna prawda jest w mediach nieosiągalna.

 

Mamy też ograniczenia czysto techniczne, jak choćby coraz bardziej ograniczana objętość danego przekazu medialnego. Jaką możemy dostać np. prawdę o sytuacji na Bliskim Wschodzie czy projekcie budżetu państwa, jeśli mamy na to 3 minuty? Coś o tym oczywiście powiemy, jakąś prawda to będzie, ale czy rzetelna? Raczej taka medialna: coś nam mignie na ekranie, niewiele z tego się dowiemy, jeszcze mniej zrozumiany i pewnie dość szybko zapomnimy…Tym bardziej, że z tych 3 minut faktów o budżecie będzie, powiedzmy, 1,5 minuty a reszta to nawzajem plujący na siebie politycy, „eksperci” plus obowiązkowy stand – up reportera na koniec, który też zapewne będzie jakąś subiektywną oceną.

 

Ale też powiedzmy sobie szczerze – ten stan wiedzy, mimo że zapewne obarczany pewnym błędem, jest w mediach zupełnie wystarczający. Zmierzam do tego, że w moim rozumieniu dziennikarz to nie jest sąd, który musi ustalić wszystko ponad wszelką wątpliwość i wydać wyrok. Uważam, że dziennikarz ma prawo do błędu w tym sensie, że to co powie „na gorąco” może się różnić od końcowych ustaleń prawdy, na prawo do własnych przypuszczań, wniosków, ocen nawet jeśli ostatecznie okaże się, że nie miał racji. Oczywiście tylko pod warunkiem, że jako dziennikarz dochował najwyższej staranności.

 

Tak naprawdę bowiem prawda jest trudna i niewiele rzeczy jest absolutnie prawdziwe. Właściwie są to tylko tautologie (wyrażenia typu „Drzewo jest drzewem”) lub najprostsze sądy („Po poniedziałku zawsze następuje wtorek”). Są to oczywistości z których nic nie wynika i są poznawczo jałowe, dlatego nie ma sensu się nimi zajmować. Ale też są to jedyne prawdy, których, jak sądzę, nie da się podważyć. Wszystko, co bardziej złożone niż powyższe przykłady może zostać zakwestionowane, jest dyskusyjne i trudno rozstrzygnąć, czy to prawda czy nie.

 

A już na pewno nie w przekazie medialnym, z którym są jeszcze większe problemy pod względem prawdziwości. Żeby bowiem przekazać jakąkolwiek treść, musimy to zrobić za pomocą jakiś środków (słowo, dźwięk, obraz). Problem w tym, że zawsze jakiś środków użyć musimy a z drugiej strony nie są one przezroczyste, w takim sensie, że oczywiście użyte środki mają wpływ na treść samego przekazu. Stąd „The medium is the message” – o czym mówił już Marshall McLuhan. Wiadomo np., że sposób ustawienie kamery wpływa na odbiór wypowiedzi, rzecz w tym, że nie ma ustawienia neutralnego dla odbioru a kamera jakoś stać musi. Ba, oczywiście na odbiór treści wpływa również krój czcionki danej gazety, a jakieś czcionki trzeba użyć (nie bez powodu np. tabloidy posługują się inną czcionką niż gazety mające inny charakter). Tak samo odbiór danego newsa może być różny w zależności do tego, jaki jest ich układ w „szpiglu”, od kontekstu, w jakim się pojawia, co go poprzedza a co jest później, a oczywiście zawsze jest tak, że muszą mieć one jakąś kolejność. Jest to ograniczenie mediów wynikające z samej ich natury, co jest nie do przeskoczenia – nie ma możliwości przekazania czegokolwiek w taki sposób, żeby forma tego przekazu nie modyfikowała jego treści. Mamy więc sytuację, kiedy prawda gdzieś gubi się w słowach, obrazach czy dźwiękach.

 

Zresztą wydaje się, że „neutralność” formy przekazu spowodowałoby, że stał by się on jednakowy dla wszystkich. Mając jednakowy wzorzec prawdy wszyscy musieli by używać np. jednakowej czcionki, takiego samego układu treści, używać tych samych słów, takich samych „transparentnych” środków wyrazu, tych samych słów, ustawień kamery – słowem wszystkie media musiałby wyglądać tak samo. A przecież poszczególne gazety, stacje radiowe czy telewizje różnią się od siebie powodując, że każdy z odbiorców ma możliwość wyboru tego medium, które bardziej mu odpowiada. Bez trudu potrafię sobie wyobrazić, że np. dwie gazety „prawdziwie” (w sensie uczciwie i rzetelnie) mówią o tym, co wydarzyło się dzień wcześniej, a jednocześnie są zupełnie inne – przecież mogą się tam znaleźć teksty na temat różnych wydarzeń, ale tych samych ale opisanych w inny sposób, a przecież będą one tak samo prawdziwe. Mam tu na myśli to, że byłby on pozbawiony tego wszystkiego, co jest solą mediów: osobowość dziennikarzy, poczucie humoru czasem ironii. Mielibyśmy więc „suchy” przekaz, który pewnie byłby nie do strawienia.

 

Jeśli więc w punkcie wyjścia mieliśmy jakąś „prawdę” (czymkolwiek by ona nie była) to na każdym etapie (dziennikarz, przekaz) trochę jej „ubywa”, oczywiście cały czas zakładając uczciwość i rzetelność dziennikarską. Nawet jeśli jest to najlepszy dziennikarz na świcie, to i tak nie zna absolutnie całej prawdy nt. przedmiotu swojej publikacji, a to co z niej zostaje i tak jest modyfikowane na skutek robienia z niej przekazu medialnego i używania niezbędnych środków przekazu – słów, dźwięku czy obrazu, a prawdopodobnie ich wszystkich naraz, co też wpływa na sposób ich odbioru.

 

Taki właśnie przekaz, przefiltrowany przez dziennikarza i zmodyfikowany przez formę przekazu dociera do odbiorcy, z których oczywiście każdy jest inny: ma różny poziom wykształcenia i wiedzy, inny zasób doświadczeń itp. Czy do co on ostatecznie z tego zrozumie jest prawdą o tym, czego dana publikacja dotyczy? W pewnej mierze pewnie tak, ale będzie to bardziej mocno zamglony i niewyraźny obraz niż prawda sensu stricte.

 

Moim zdaniem, zakładając cały czas, że dane medium jest uczciwe, rzetelne i realizuje zasadę dochodzenia do prawdy, raczej nie ma szans, żeby ostatecznie dotarła ona do odbiorcy. Absolutna prawda w mediach jest nieosiągalna w samej ich natury. Ale też – nie ma takiej potrzeby. Nikt rozsądny, szukając prawdy na jakiś temat, nie będzie oczekiwał, że znajdzie ją w mediach. Ja szukałbym jej raczej w podręcznikach, na uczelniach, materiałach źródłowych czy u ekspertów niż w gazetach czy telewizji. Z bardzo prostego powodu – one są po to, żeby dostarczać rozrywki a nie od tego, żeby na podstawie ich przekazu budować sobie prawdziwy obraz świata.

 

Ale też w mediach nie powinno być miejsca na kłamstwo, czyli celowe wprowadzenie w błąd odbiorców, a także szczególną jego odmianę jaką jest manipulacja. Takie zjawiska powinny być z mediów radykalnie eliminowane.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że są osoby, dla których media są jednym źródłem wiedzy o świecie i absolutną wyrocznią w każdej sprawie. To, moim zdaniem, nadmierne wymaganie wobec mediów, do których zresztą, w mojej opinii, na co dzień przykładamy zbyt dużą wagę. Cóż – osoby, które szukają prawdy w mediach po prostu same są sobie winne.

 

 

 

Zdjecie: pixabay.com